piątek, 1 lipca 2011

PALATYNA PODRÓŻ PRZEZ SERCE EUROPY

Na początku lat 90 w świecie historyków, a także historyków sztuki, zawrzało. Oto w jednym z niemieckich archiwów odnaleziono kilkadziesiąt plansz przedstawiających widoki miast (tzw. weduty). Już pierwszy rzut oka potwierdzał niezwykłość tego odkrycia – może nawet nie w sensie wysokiego kunsztu autorskiego – choć i ten nie jest bez znaczenia – ale przede wszystkim na samą treść owych wizerunków. Po ustaleniu daty ich powstania okazało się, że dla niemal wszystkich spośród 70 przedstawionych miast są to ich najstarsze widoki.

NIEZWYKŁE ODKRYCIE

Jeden z widoków, który dziś moglibyśmy nazwać zagłębiowskim, przedstawia trzy miasta: Będzin, Sławków i Olkusz. W wizerunku tym z jednej strony zachwyca niezwykła precyzja wykonania, dbałość o detale w przedstawieniu architektury oraz otaczającego krajobrazu, z drugiej może zastanawiać umieszczenie na jedyny widoku trzech dość przecież odległych miast. Przy bliższym spojrzeniu nasze zdumienie wzrasta, bo okazuje się, że będziński zamek nie ma tak charakterystycznej dziś wieży zwanej kwadratową...
Kiedy w roku 1991 Angelika Marsch odkryła światu serię wizerunków, nie znano jeszcze wówczas ani czasu, ani celu ich powstania. Od razu doceniono ich wartość, doszukując się autora gdzieś w kręgu uczniów Albrechta Durera, a czas powstania ustalając na XVI, ewentualnie na XVII wiek. Od czegoś jednak trzeba było zacząć badania. Po nałożeniu wszystkich miejscowości na mapę okazało się, że seria widoków stanowi jak gdyby dokumentację pewnej podróży, zamkniętej w trójkącie Kraków – Berlin – Neuburg nad Donem (obecnie południowe Niemcy). W wyniku dalszej analizy okazało się, że to ostatnie miasto było początkiem i końcem owej podróży. Pozostało jeszcze „tylko” odpowiedzieć na pytanie – kto i po co udał się na wyprawę…
Najpierw uwagę badaczy zwróciły niektóre detale na poszczególnych wedutach. Na przykład wyraźne ślady spalenizny wschodniego skrzydła Wawelu. Wiadomo, że pożar taki miał miejsce 18 października 1536 roku. Na wizerunku Wrocławia jedna z wież kościelnych przedstawiona jest z renesansowym zwieńczeniem, które ukończono w roku 1535, podczas gdy druga jeszcze z gotyckim szczytem, jaki posiadała do roku 1540. Idąc dalej tym tropem udało się ustalić, że owym podróżnikiem musiał być książę Neuburga palatyn Ottheinrich (Otto Henryk). Problem w tym, że w żadnej jego biografii nie było mowy o tak ważkim przedsięwzięciu, jakim była podróż przez kilka europejskich krajów.

KWITY NA JEGIELLONA

Dalsze poszukiwania przyniosły jednak pozytywną odpowiedź. Rzeczywiście, 27 listopada 1536 palatyn Ottheinrich opuścił rodzinny Neuburg i udał się w długą podróż do Krakowa. Po co tam pojechał?
Żeby odpowiedzieć na to pytanie, musimy cofnąć się w czasie o dalsze kilkadziesiąt lat, do słynnego „wesela landshuckiego” w roku 1475. Głównymi postaciami owego wydarzenia byli książę bawarski Jerzy Bogaty i jego nowo poślubiona małżonka – Jadwiga, córka Kazimierza Jagiellończyka. Ojciec panny młodej okazał się przy tym dość hojnym człowiekiem: Król Kazimierz obiecuje swemu szwagrowi, księciu Ludwigowi i swemu zięciowi księciu Jerzemu wypłacić księżniczce Jadwidze jako wiano 32000 guldenów węgierskich w przeciągu następnych pięciu lat… Problem w tym, że o swojej obietnicy najprawdopodobniej zapomniał.
Nie zapomnieli jednak wnukowie owej księżniczki Jadwigi, Ottheinrich i jego brat Filip nie bez powodu zwany Swarliwym. Jako prawdziwi ludzie renesansu niezmiennie potrzebowali gotówki, wobec czego na początku lat 30 XVI wieku zwrócili się do swego dalekiego krewniaka, Zygmunta Starego, o wypłacenie należnych pieniędzy. Polski monarcha musiał być tym faktem mocno zdumiony. Jak wynika z licznej korespondencji argumentował, że dług już dawno uległ przedawnieniu, a nawet że być może został spłacony, tylko nie zachowały się dokumenty. Kiedy te argumenty nie pomagały wymawiał się tym, że przecież jest królem elekcyjnym i nie może odpowiada za długi Jagiellona… Bracia byli jednak bardzo zdeterminowani i – jako się rzekło – w listopadzie 1536 roku Ottheinrich na czele grupy około 40 towarzyszy ruszył w niebezpieczną podróż. W Krakowie stanął dokładnie w Wigilię, przez Będzin przejeżdżał 23 grudnia (później jeszcze w styczniu, w drodze powrotnej). Nic byśmy o tej podróży nie wiedzieli, gdyby nie jeden człowiek z orszaku palatyna – jego nadworny malarz Mathias Gerung. On to przejeżdżając przez poszczególne miasta na trasie podróży, zatrzymywał się, szkicował, a po powrocie do Neuburga uwiecznił je na cyklu pięćdziesięciu kolorowych widoków.


Widok Sławkowa według Mathiasa Gerunga. Zwraca uwagę masywna bryła sławkowskiego, odkrytego ponownie w latach 80 (do dziś spotykam się z ludźmi, którzy nie słyszeli że w Sławkowie był/jest jakiś zamek, powstały w czasach, kiedy Wawel opasany był drewniano-ziemnym wałem)> oraz dymiące piece hutnicze, gdzie wytapiano ołów i srebro.

GOTYCKIE MIASTA

Wszystkie wizerunki przedstawiają miasta takimi, jakimi były na początku XVI wieku. Patrząc na te obrazy musimy pamiętać, że artyści dopiero uczyli się szkicować miasta i krajobrazy z natury. Tylko pięć z namalowanych przez Gerunga miast ma zachowane starsze widoki, przy czym są to wizerunki bardzo schematyczne, z zaznaczonymi tylko charakterystycznymi budowlami. Twórcy tych wizerunków (np. Pragi czy Krakowa) nie widzieli nawet rytowanych przez siebie miast. Kolorowe obrazy Gerunga mają zupełnie inną wartość artystyczną. Autor sam przejeżdżał przez wszystkie malowane przez siebie miasta. Mimo pewnej schematyczności uderzająca jest niezwykła dbałość o szczegóły i detale architektoniczne. W wielu przypadkach wizerunki te wiernie oddają widoki przestawianych miast. Jeśli zaś uświadomimy sobie, że dla niektórych miast następne wizerunki pochodzą dopiero z XIX wieku, w pełni unaoczni się nam wartość pracy renesansowego malarza.


Widok Będzina według Mathiasa Gerunga. Po lewej stronie, nieco oddalony, fragment Olkusza.

Spójrzmy zresztą na znany nam Będzin. Kilka rzeczy na pierwszy rzut oka nam się nie zgadza, ale czy to autor się pomylił, czy też może nasza wiedza jest niepełna? Zniszczone mury miejskie, kościół z wolno stojącą wieżą-dzwonnicą (tak bywało aż do epoki baroku) i przede wszystkim położony najwyżej zamek. Brak w nim części, którą dziś zwiemy wieżą kwadratową, ale też wówczas jej nie było. Widzimy też zamek dolny, z jego bramą wjazdową i wieżami – fragmenty tych obiektów zachowały się przecież do dziś… Być może murowana przybudówka na wschodniej ścianie zamku (jego budynku mieszkalnego – kasztelu) stanowi odpowiedź na pytanie, czego pozostałością są wystające do dziś dwie belki, łączące budynek z murem obwodowym.
Przed poszczególnymi widokami miast – dla niewprawnego oka może nieco monotonnymi – można spędzić godziny analizując poszczególne detale architektury i krajobrazu.

* * *

Ten tekst - chyba nieskończony - powstał kilka lat temu w związku z wystawą wszystkich wedut Gerunga, która miała miejsce m.in. w Będzinie. Analizą tej weduty zajmowałem się potem jeszcze kilkakrotnie, niektóre rzeczy są dostępne w sieci (wrzucę też tu na bloga) i w wersji papierowej ("Będzin. Początki miasta").

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz